wtorek, 12 czerwca 2012

AUTOBUSY

Witam wszystkich. Na początek przedstawię się. Mam na imię Artur, jestem z pod Poznańskiej miejscowości, niedaleko fabryki Solarisa. Mieszkam w blokowisku już od 92 roku. Od 97 r. do 2003 uczyłem się zawodu elektromechanika pojazdów samochodowych. Moją pierwszą przygodę z wehikułami pod tytułem "autobus" rozpocząłem w 2003 r. niedaleko mojego miejsca zamieszkania (1,5 km). Ciężko było uczyć się praktycznie wszystkiego od zera, ale co nieco nauczyłem się w zawodówce więc brakowało mi po prostu praktyki i doświadczenia; mało tego miałem tam starszego kolegę Macieja który bezceremonialnie chciał sie mnie pozbyć bo wyczuł że będzie miał kiedyś konkurencję. Na szczęście znaleźli się też ludzie którzy stanęli w mojej obronie i jakoś to poszło. Obecnie młodzi ludzie po szkole narzekają że zarabiają np. 1300 zł na rękę, a ja pierwsze wypłaty miałem 670 zł na rękę, ale wraz z upływem czasu warunki sie polepszały, miałem tez plan żeby zostać w tej firmie diagnostą na stacji kontroli pojazdów, bo była taka opcja, chodziłem nawet na kurs i próbowałem zdać egzamin, który okazał się dla mnie za trudny (wtajemniczeni wiedzą dlaczego), no a poza tym egzaminy zbiegły się w czasie z planowanym wyjazdem do pracy w Anglii. Oczywiście wybrałem życie na emigracji gdzie pracowałem po kolei na dwóch warsztatach, bo tam miało być zajefajnie, oczywiście ten kto tam był zgodzi się ze mna że jeśli trafi się dobrą fuchę to tylko żyć, nie umierać, ale ja oczywiście źle trafiłem i dostałem twardą szkołę życia, włączając w to jedną bójkę i pobyt w areszcie angielskim (zostałem uniewinniony). Wróciłem do kraju w 2009 roku w czerwcu. Dwa dni przed powrotem wyszedłem ze szpitala angielskiego po 3-tygodniowym pobycie z powodu migotania przedsionków serca i wynikłych z tego komplikacji. Jak już wspomniałem wracałem praktycznie po wyjściu ze szpitala i to samochodem (1600 km) a lekarze zabronili mi w ogóle jazdy przez kilka tygodni, ale powiedziałem sobie co mi tam, raz się żyje, spakowałem dobytek 1,5 roczny i do Polski. Chyba z 24 godziny jechałem ale dałem radę, tylko często robiłem postoje najwięcej w Niemczech bo tamtejsze autostrady ciągną się w nieskończoność. No i pomijając szczegóły troche wyzdrowiałem i teraz obecnie pracuje znów przy autobusach i już zbliża się trzeci rok mojej męki. Ogólnie nie lubię tej pracy bo w zimie mam zimno na warsztacie a latem jest całkiem dobrze bo chłodno szczególnie w kanale, ale zimą jest masakra bo nie mamy ogrzewania i na dodatek do kanału naprawczego nachodzą wody gruntowe (budował go debil) które zamarzają, ponadto nie mamy ciepłej wody w zimie bo nie ma bojlera i nigdy nie było, jest tylko zajechany chiński ogrzewacz przepływowy o zbyt małej wydajności. To jeśli chodzi o warunki pracy a jest jeszcze atmosfera w pracy, gdzie po prostu nikogo nie lubię oprócz chłopaka mojej siory z któym pracuję i kumpla z warsztatu. Mamy nad sobą bezpośrednio kierowniczkę oraz dyspozytora (on i ona to para). Kierowniczka w porządku młoda dziewczyna, taka do rany przyłóż, ale dyspozytor po prostu kawał chu... Trudno pracować z takim gościem bo to nie potrzebny stres. Oczywiście on z nami nie ma lekko bo żaden z nas nie jest łochem ani jeleniem, on nam coś tam próbuje udowodnić ale sam nie do końca wie co? a my robimy swoje i sie nie przejmujemy. Ostatnio gdzieś miesiąc temu zdałem w końcu egzamin na diagnostę o którym wspomniałem wcześniej i juz nawet dostałem dwie propozycje pracy, byłem na jednej rozmowie, a na drugą nie poszedłem wcale bo obydwie stacje diagnostyczne mieściły się na drugim końcu miasta więc powiedziałem sobie nieeee, poczekam aż zwolni sie miejsce gdzieś bliżej. Zobaczymy co się przyczyni do mojego odejścia - mój poziom wkur.... na współpracowników czy warunki pracy, Mam nadzieję że jednak wytrzymam jeszcze i znajde sobie naprawdę dobra pracę inną niż dotychczasowe. A tym czasem postaram się opisywać moje życie dzień po dniu i byc może komuś przyda się moje doświadczenie w naprawie samochodów. Pozdrawiam i zapraszam na bloga.

1 komentarz: